logofacebook.jpg
Witaj
18.224.69.176
← powrót

Smutny Stargard

Smutny Stargard - list otwarty.

1398236958.jpg
Ilość wyświetleń: 7761
Stargard Szczeciński 22.04.2014r.
Edward Kormański
Ul. Kurpińskiego 2
73-110 Stargard Szczeciński
Tel. 502-773-690

Smutny Stargard

   Ciągłe  podwyżki w tej straconej kadencji powodują że coraz więcej  mieszkańców i ludzi biznesu traci uśmiech na twarzy. Miejskie spółki doprowadzono do katastrofalnego stanu w wyniku czego mają jedne z najwyższych kosztów usług w kraju. Spółki te w celu przetrwania bezkarnie żerują na mieszkańcach Stargardu i podnoszą ceny. Obecnie, np. za ogrzewanie i ciepłą wodę płacimy za 1 GJ o ponad 6 zł więcej niż w Warszawie. Również Miasto wykorzystując reformę samorządową nie szczędzi  coraz bardziej obciążonym mieszkańcom dodatkowych podwyżek.

   UOKiK zauważa fakt, że Stargard wprowadził daninę podatkową i sugeruje rozważenie zaskarżenia do NSA podwyżki o 20 %  za usługi śmieciowe. Jakby tego było mało, z początkiem roku wzrósł o 15% podatek od nieruchomości i gruntów. I właśnie takie działania tworzą nieprzyjazny klimat dla mieszkańców i inwestorów. W konsekwencji skutkuje to ubytkiem ludności, zamykaniem interesów i odstraszaniem potencjalnych biznesmenów. Przykładem jest  ogromna ilość pustych sklepów i ostatnio decyzja firmy Volkswagen o pominięciu budowy jego filii na terenie Parku przemysłowego w Stargardzie Szczecińskim. Chociaż w tym przypadku przyczyn było wiele więcej. Niefortunnie dla Stargardu zamiary Volkswagena już na wstępie rokowań zostały upublicznione z powodu braku własnych sukcesów. Ponadto brak zaoferowania wyszkolonych pracowników, gdyż zlikwidowano Centrum Kształcenia Zawodowego i nie ma szkół przyzakładowych. Nadto niepotrzebne przechwalanie się z nie swoich zasług (w tym  przypadku  za sprawą Senatora, dnia 25. 03.14r  w Kronice Szczecińskiej Marszałek Województwa Olgierd Geblewicz  zaakcentował, kto przyczynił się do ściągnięcia do Stargardzkiego Parku Przemysłowego Brigstona i Cargotecu) potęguje niechęć do naszego miasta. W tym wszyst-kim smuci fakt, że nie udało się wynegocjować żadnego parytetu zatrudnieniowego dla miejscowych, w firmach które wybudowały się na terenie stargardzkiego Parku Przemysłowego.

   Również smutnym faktem jest, że brakuje pieniędzy dla dzieci, młodzieży, dorosłych i organizacji krzewiących sport, kulturę i rozsławiających Stargard, a niepotrzebnie każdego miesiąca wydaje się 15 tys. złotych na kolorowe broszury pod nazwą Samorządowy Biuletyn Informacyjny. Dlatego optymistycznym wydarzeniem jest, że dzięki Radnym sympatyzującym z WdS udało się wstrzymać 15% podwyżkę wody i kanalizacji.

Otrzymują:
1)    Prezydent Stargardu Szczecińskiego Sławomir Pajor
2)    Stargardzcy Parlamentarzyści
3)    Radni Miasta Stargard za pośrednictwem Przew. R.M. Pana Wiesława Masłowskiego 
4)    Mieszkańcy Stargardu Szczecińskiego
5)    Media

Edward Kormański - 23-04-2014


Artykuły powiązane:
  • Nie likwidujmy stargardzkiego szpitala! (09-12-2015)

  • Posłanka Ławrynowicz obciążeniem platformy (25-06-2015)

  • OSiR nie dba o bezpieczeństwo (12-06-2015)

  • List do Kukiza (27-05-2015)

  • Edward Kormański – kandydat na prezydenta Stargardu (24-10-2014)

  • Reklama
    1.
            Co, oprócz publicznego pokazywania się wszędzie gdzie tylko można, zrobił dla naszego regionu Pan Senator ?
    Karolina (85.128.10...) 23-04-2014 09:16
    2.
            Żart mieszkańcy sami wybrali tego Pana a teraz pretensje do garbatego że ma proste dzieci.Zastanówcie sie co piszcie.
    a...................z (46.215.48...) 23-04-2014 09:38
    3.
            Co siedzi w głowie polskiego bogacza Moja firma. Mój sukces. Mój zysk. I z nikim się nie będę dzielił. Rozmowa z socjologiem prof. Krzysztofem Jasieckim Grzegorz Sroczyński: Co wiemy o najbogatszych Polakach? Krzysztof Jasiecki: Niewiele. W polskim kapitalizmie prawie nie bada się kapitalistów. Właściciele dużych firm, top menedżerowie, bankowcy ''nie wpadają do próby''. A jeśli nawet zostaną wylosowani - nie mają czasu lub odmawiają rozmowy z ankieterem. Zapytałem prezesa GUS o dane dotyczące najwyższych dochodów. Potwierdził, że nie dysponujemy dokładnymi informacjami. Również opracowania międzynarodowe nie oddają dokładnie stanu rzeczy w Polsce. OECD podaje na przykład, że stosunek dochodów najbogatszych Polaków do dochodów najbiedniejszych wynosi 8:1 (na przykład w Chile 27:1). Tymczasem z innych danych cząstkowych - jak porównanie wynagrodzeń menedżerskich i płac pracowniczych w przedsiębiorstwach - można wnioskować, że skala nierówności jest u nas znacznie większa. Na Zachodzie badają to dokładniej? - Próbują. W warunkach globalizacji badanie bogactwa nie jest łatwe, choćby z powodu transferu kapitału do rajów podatkowych, ale opracowań jest sporo. Trwający od 2008 roku kryzys gospodarczy spowodował wzrost zainteresowania tą problematyką. W USA poziom nierówności dochodowych - najwyższy wśród państw wysoko rozwiniętych - wywołuje burzliwe dyskusje i protesty, których przejawem było okupowanie Wall Street. Intelektualiści apelują, żeby odbudować klasę średnią, a miliarder Warren Buffett stwierdza: ''Trwa wojna klas, moja niesłusznie wygrywa'', i domaga się wyższych podatków dla bogatej elity. W Polsce tematu nierówności społecznych się wstydzimy. W okresie 25 lat reform rynkowych problematyka koncentracji bogactwa i faktycznych różnic w dochodach jest na marginesie zainteresowań badaczy i elit. Tak samo jak problem gigantycznej rozpiętości płac w firmach. Ludzie kulturalni na takie tematy nie rozmawiają. - Nie wypada, bo to populizm jak z ''Faktu''. Unikanie tematu to szczególna sytuacja, ale zrozumiała. Z licznych sondaży wiadomo, że Polacy są za większą równością w polityce dochodowej i społecznej. Łatwiej o akceptację władzy i ogólnego kierunku zmian, jeśli klasy niższe nie znają skali dystansu, jaki dzieli je od klas wyższych. O taką akceptację byłoby trudniej, gdyby powszechnie wiedziano, że porównanie wynagrodzeń dyrektorów dużych firm z zarobkami szeregowych pracowników wskazuje na rozpiętości w skali 1:300. To dużo? - Idziemy w stronę standardów amerykańskich, gdzie płace top managementu w stosunku do płac szeregowych pracowników dochodzą do poziomu 1:365. 0,1 proc. najbogatszych Amerykanów zarabia 77 razy więcej niż 90 proc. pozostałych. Tyle że tam jest to bolączką i mówi się o tym nieustannie. I co z tego, że się mówi? Prezes Wal-Martu, w którym kasjerki zarabiają tak mało, że dostają zasiłki z opieki społecznej, wziął właśnie 21 mln dolarów premii, wziął właśnie 21 mln dolarów premii. - Zgoda. Dyskusja nie zmieni świata szybko, ale jednak drąży skałę. Zmienia klimat debaty publicznej, a z tego może powstać nacisk obywateli na konkretne rozwiązania. W Polsce na razie śpimy. Może nie ma o czym rozmawiać? - Jest. Według OECD pod względem skali zróżnicowań dochodowych przed wejściem do Unii zaliczaliśmy się do czołówki - za Meksykiem, Turcją, USA, a przed Portugalią. Późniejsze dane są nieco lepsze, ale nadal jesteśmy powyżej unijnej średniej. Nie da się wyjaśnić tak dużych dystansów dochodowych jedynie przebiegiem lub logiką transformacji. W Czechach czy na Słowacji przemiany ustrojowe były podobne, a jednak nierówności dochodowe są tam znacznie mniejsze. Mieć miliony nad Wisłą: ''Bogacz po polsku. Co mają i czemu się ukrywają?'' ''Should the rich pay more in taxes?'' - Russia Today przepytuje Amerykanów Dlaczego? - Wpływa na to między innymi klimat ideowy polskiego kapitalizmu. Badaniem elit zajmuję się od 20 lat. Kiedyś skupiałem się na elicie politycznej. Było to ciekawe, ale zorientowałem się, że deklaracje polityków mają coraz mniejsze przełożenie na rzeczywistość. Posła - z zawodu na przykład nauczyciela - pytałem o gospodarkę, prywatyzację, politykę społeczną. Coś oczywiście uważał na wszystkie te tematy - tylko co z tego? Odkąd zająłem się elitami biznesu, widzę, że poglądy tej grupy mają o wiele więcej wspólnego z tym, co się naprawdę dzieje w Polsce. Warto więc wiedzieć, co bogaci ludzie mają w głowach. Co mają? - Złote lata 90. - tak to najkrócej można ująć. Duża część polskich elit biznesu tkwi w schematach myślowych z czasów, kiedy zdobywali fortuny. ''Wychowaliśmy klasę egoistów'' - powiedział pan kiedyś. - Przede wszystkim indywidualistów - to widać w wielu ankietach. Moja firma. Mój sukces. Mój zysk. I z nikim się nie będę dzielił. Cała logika transformacji została ustawiona pod kątem indywidualnego sukcesu. To im dawało parę. - Na początku tak, bo pozwalało na mobilizację - zaciskam zęby i do przodu. Ale z biegiem czasu ten typ myślenia stał się anachroniczny, teraz zaczyna być dla Polski obciążeniem. Na początku transformacji wielu liderów biznesu błyskawicznie awansowało na wysokie pozycje, więc uważają, że wszyscy inni też tak mogą. A przecież liczba miejsc jest ograniczona. Kiedy byłem w Finlandii, w jednej z dużych firm wisiały pamiątkowe portrety menedżerów i robotników. Obok siebie. U nas też są takie korytarze - z portretami szefów. Sukces firmy zasługą właściciela i prezesa? - Tak. I owoce sukcesu należą się tylko jemu. Przez indywidualistyczne myślenie elit biznesowych mamy przestarzałe strategie zarządzania, które coraz bardziej różnią się od stosowanych w państwach europejskiego rdzenia. Te strategie demobilizują, bo wyłączają z sukcesu polskich firm całe grupy pracowników. Zapytałem kiedyś Janusza Filipiaka, najlepiej zarabiającego polskiego prezesa (ponad milion złotych miesięcznie), czy wie, ile w jego firmie wynosi najniższa płaca. Nie wiedział. - Polski biznes wciąż myśli, że od płac jest księgowa i szef kadr. Gdyby menedżerowie przyswoili sobie współczesne standardy zarządzania, toby się interesowali, czy ludzie mają szansę przeżyć za pensję. I wiedzieliby, jak to wpływa na motywacje. Tyle że pożegnanie z niektórymi mitami może być nieprzyjemne. Bo? - Bo trzeba by zacząć nieco inaczej dzielić zyski. Polski biznesmen uważa, że gigantyczne różnice w dochodach są nieodłącznym elementem wolnego rynku i mają działanie motywujące. A nie? - Wszystko zależy od skali. Jeśli różnice są zbyt duże, stają się przepaścią nie do przeskoczenia i rodzą frustrację. To nie jest wiedza tajemna. Jeśli tzw. współczynnik Giniego, który wyraża rozkład nierówności dochodowych (skala od 0 do 1), przekracza 0,4 - co jest typowe dla krajów Trzeciego Świata - to mamy bardzo konkretne dolegliwości społeczne. Na przykład wzrost przestępczości. W zbyt rozwarstwionym społeczeństwie wszystkim żyje się gorzej, i biednym, i bogatym. Jak myśli polski bogacz: ''Milioner ma wyglądać na milionera'' Ile jest u nas? - W 2005 roku przekroczyliśmy wartość 0,35. Rosło nam bardzo szybko. Później współczynnik Giniego zaczął spadać - do 0,31 w 2011 roku - między innymi dlatego, że rolnicy, czyli jedna z najbiedniejszych grup społecznych, dostali zastrzyk gotówki w postaci dopłat, a do setek tysięcy polskich rodzin zaczęły przychodzić transfery pieniędzy z Anglii. Kryzys i cięcia budżetowe uderzają przede wszystkim w ludzi o niższych dochodach, więc rozwarstwienie dochodowe w Polsce może znowu zacząć rosnąć. Co polscy bogacze sądzą o kapitalizmie? Poza tym, że go pewnie lubią. - Tu znowu mamy problem z dziedzictwem lat 90. Z rozmaitych badań wynika, że polski biznes utożsamia zdrowy kapitalizm z modelem neoliberalnym. Tymczasem w Europie to nie jest główny nurt myślenia. Można się o tym przekonać, przeglądając choćby raporty ''The Economist'' na temat Niemiec czy krajów skandynawskich, których modele gospodarcze uważane są za bardziej adekwatne do wyzwań obecnej fazy rozwoju kapitalizmu w Europie. To, że polskie elity biznesu utknęły w neoliberalizmie, jest historycznie zrozumiałe. Kiedy wprowadzano u nas reformy rynkowe, prawie całemu światu wydawało się, że ten model zwycięża i że historia to rozstrzygnęła za nas. Moja najnowsza książka dotyczy Polski na tle różnorodności kapitalizmu w Europie. Pisząc ją, wróciłem do tekstów z początku lat 90., gdy uważano, że modelowo ''nieliberalne'' kraje, jak Niemcy czy Szwecja, wkrótce upadną. Poważni ekonomiści to ogłaszali w poważnych gazetach. Upłynęło 25 lat i świat się nieco zmienił. Kryzys zweryfikował wiele poglądów. Niedawno amerykański ekonomista Joseph Stiglitz odwiedził Szwecję i zapytał ministra finansów, jak to możliwe, że tak świetnie sobie radzą. ''Bo mamy wysokie podatki'' - usłyszał. Pieniądze podatników dobrze inwestują w obszary strategicznego rozwoju. Tyle że oni mają sprawne państwo współdziałające zarówno z biznesem, jak i klasą pracowniczą. Polski biznes o podatkach rozmawiać nie chce. Tydzień temu Związek Przedsiębiorców i Pracodawców ogłosił, że w razie podwyżki przedsiębiorcy przestaną po prostu je płacić. Prezes tej organizacji - Cezary Kaźmierczak - na postulat zwiększenia płacy minimalnej zareagował tak: ''Przedsiębiorcy mają to w dupie, najwyżej zaczniemy zatrudniać na czarno''. Pan to rozumie? - Biznes broni modelu zarabiania odziedziczonego po latach 90. Wprowadziliśmy wtedy strategię konkurencyjności bazującej na taniej i dość dobrze wykształconej sile roboczej, na solidnym podwykonawstwie. Skręcanie włoskich pralek. - Na przykład. Jeżeli chce się kontynuować ten typ konkurencyjności, to sposób argumentowania pana Kaźmierczaka jest funkcjonalny. Ale teza, nad którą dyskutuje się od lat w środowiskach akademickich, jest taka, że ten model stracił nośność. Polska musi iść dalej. Nie możemy bazować na taniej sile roboczej, która ma tę przypadłość, że nie generuje popytu wewnętrznego. Ludzie, którzy mało zarabiają, mało też kupują. Dlaczego rząd Angeli Merkel w umowie koalicyjnej umieścił zapis, że minimalna godzinówka ma wynosić 10 euro? Bo sięgają po keynesowskie sposoby pobudzania rynku wewnętrznego. Jeśli Polska nie rozwinie takich instytucji, jakie rozwijają obecnie państwa unijnego rdzenia - Niemcy, Beneluks i kraje skandynawskie - to będziemy peryferiami. Jakie to instytucje? - Trzeba mieć sprawne państwo i dobrze działający wymiar sprawiedliwości - to oczywiste. Ale te instytucje to również rozwinięty dialog społeczny, partycypacja pracownicza, udział pracowników w zyskach firm, nowoczesne i sprawne związki zawodowe w prywatnych firmach, a nie okopane w firmach państwowych. I o tym biznes nie chce dyskutować. Jak ktoś chce, to ma: ''Biedny to frajer'' ''Może nam pan na warsztat skoczyć'' - to prezes Kaźmierczak w oficjalnym liście do szefa ''Solidarności''. - I co się pan dziwi? Ludzie biznesu są pragmatyczni i wiedzą, na co sobie można w Polsce pozwolić. Jakby czuli nacisk mediów, ruchów społecznych, żeby wprowadzać nowoczesne style zarządzania, to może myśleliby inaczej. Są znane badania pokazujące, jak rośnie efektywność pracy, jeśli ludzie coś z tego mają. Premię. - Nie. Premia w wydaniu polskim jest uznaniowa. To kolejny element podejścia indywidualistycznego - jak zasłużysz, to szef łaskawie ci da. Chodzi o jasne zasady dzielenia się sukcesem finansowym firmy, które są zapisane w umowie zbiorowej wynegocjowanej z udziałem przedstawicieli pracowników. To sprzyja też pewnej powściągliwości w płacach, niewypłacaniu kominów. Na Zachodzie to działa, u nas uchodzi za socjalistyczne wynalazki. To, co ma w głowach duża część polskich pracodawców, to narracja z przeszłości, na której nie da się już budować konkurencyjności przedsiębiorstw. Wtedy mieli rację, ale dziś już nie. - Można tak powiedzieć. Jeśli biznes płaci niskie pensje, trzyma ludzi na śmieciówkach i twierdzi, że na tym ma polegać nasza przewaga konkurencyjna, to nie ruszymy dalej. Firmy tak zarządzane nie będą czuły presji, żeby szukać innych sposobów zarabiania. Po co stawiać na innowacje, jeśli mam masę wyrobników na umowach śmieciowych i zarabiam dzięki temu, że mogę im mało płacić? Przecież nie uciekną, bo u innych też dostaną mało. Możemy sobie dyskutować o polityce prorodzinnej i becikowym, ale dla wzrostu demograficznego to pensje są ważne. Jeśli pozostaną na obecnym poziomie, to nie oczekujmy, że młody człowiek na śmieciówce weźmie kredyt hipoteczny na 40 lat, kupi mieszkanie, zdecyduje się na dzieci i jeszcze zacznie odkładać na emeryturę. Nie będzie tych dzieci. Dyskusja w Polsce na wiele tematów jest utrudniona, bo ma przyczepioną łatkę populizmu. Dziwne standardy panują u nas pod tym względem. Podam przykład ze Szwajcarii, gdzie odbyło się niedawno referendum nazywane ''12 do 1''. Czyli? - W Szwajcarii szef zarabia średnio 73 razy więcej niż jego pracownik. W referendum głosowano nad przepisem, żeby nikt w firmie nie zarabiał w ciągu roku mniej, niż szef tej firmy zarabia w ciągu jednego miesiąca. Czyli żeby różnica w pensjach była maksymalnie 12 do 1. Państwo chce ograniczać pensje w prywatnych firmach? Szaleństwo. - No widzi pan! U nas - szaleństwo, u nich - rozważana możliwość. Nie przeszło, bo tylko 34 proc. Szwajcarów było za. Dyskutowali na ten temat i najwyraźniej doszli do wniosku, że nierówności płac na tle innych krajów nie są u nich aż tak wysokie, co zresztą jest prawdą. Jeśli się pyta o to polską elitę biznesu, to oni na ogół nie widzą potrzeby ograniczania wysokości zarobków w jakikolwiek sposób. Często samą rozmowę o tym traktują jako złośliwość. ''To jest populizm''. A przecież nie chodzi o to, żeby im złośliwie coś zabrać. Czas poszerzyć w Polsce społeczne zaplecze gospodarki rynkowej, zwiększyć partycypację ludzi w efektach finansowych firm, co, jak pokazują przykłady wielu krajów zachodnich, pozwala właśnie skutecznie przeciwdziałać populizmowi. Związki zawodowe nie zaszczepią innego myślenia, bo są traktowane u nas jak emanacja oszołomstwa. Proszę zauważyć, że w roli ekspertów występują w mediach prawie wyłącznie przedstawiciele biznesu. W książce ''Kapitalizm po polsku'' pisze pan o fascynacji naszych elit politycznych i biznesowych wskaźnikiem PKB. O co chodzi? - To ważny element świadomości elit. ''Nie mamy kryzysu, bo przecież PKB rośnie''. Ubóstwienie wskaźnika PKB pozwala uciekać od niektórych problemów. Nie mamy kryzysu? Zależy, co pod tym pojęciem rozumieć. Jest przecież źle na rynku pracy, mamy niskie wskaźniki innowacyjności, kulejącą politykę społeczną, źle działającą służbę zdrowia. To wszystko jednak składa się na kryzys. Jak żyją skandynawscy krezusi: ''Wszyscy wiedzą, ile zarabiasz?'' Stary Świat goni Amerykę, czyli wzrost nierówności w Europie Myślenie zamożnych elit dość mocno przekłada się na politykę. Można się odwołać do Kisiela, który mówił: ''To nie jest kryzys, to jest efekt''. Zaniedbanie wielu dziedzin życia w Polsce jest odbiciem podejścia, w którym poza wzrostem gospodarczym nic właściwie się nie liczy. Rośnie PKB, czyli wszystko gra. A tak nie jest. Jeśli nasze elity biznesowe dostrzegają problemy społeczne, to starają się je indywidualizować. Lepiej nie dostrzegać, że coś jest uwarunkowane systemowo. Szefowie przedsiębiorstw żalą się, że nie mogą zdobyć dobrych pracowników. Dlaczego? - pytam. Wyliczają cechy tych ludzi - że są leniwi, niesamodzielni, ''nie nadają się'', ''są niekompetentni''. Innymi słowy, traktują problem jako przypadłość osobniczą, w najlepszym razie pokoleniową. Rzadko widzą ten problem szerzej, nie pytają na przykład o system edukacyjny. Bo gdyby zaczęli pytać, to ktoś mógłby im odpowiedzieć: to może podnieśmy podatki i doinwestujmy szkolnictwo, chcecie? - Tak. O wyższych podatkach biznes nie chce rozmawiać, ale to może się zmienić. Polscy przedsiębiorcy coraz częściej widzą, że bez sprawnego państwa i sprawnych, doinwestowanych instytucji trudno się rozwijać. W wielu badaniach pojawia się wspólny wątek: chcą od państwa czytelnej strategii rozwoju. To wyraźna zmiana, bo w latach 90. wszelkie strategie rządowe kojarzyły się z centralnym planowaniem i gospodarką socjalistyczną. Na to, żeby państwo miało czytelną strategię gospodarczą, najmocniej naciska sektor finansowy. Finansiści to jeden z nielicznych segmentów społeczeństwa, gdzie się myśli w perspektywie długookresowej. Bo jak ktoś udziela kredytu, to chce wiedzieć, czy ściągnięcie pieniędzy za 40 lat będzie możliwe. Chodzę na spotkania dotyczące finansowania energetyki jądrowej i na konferencje dotyczące eksploatacji łupków. Wszędzie tam pojawiają się menedżerowie z banków i mówią na boku tak: ''Atom? Niech będzie atom. Łupki? No to łupki. Ale żeby rząd miał te priorytety, a nie, że nic nie wiadomo. Za chwilę przyjdą do nas po pieniądze, a my nie będziemy wiedzieć, czy warto je dać''. Słabo w Polsce z planowaniem? - Bardzo słabo. Unia Europejska wymusiła co prawda opracowanie długookresowej strategii rozwoju, bez tego nie moglibyśmy otrzymywać funduszy, ale działanie państwa idzie tu opornie. Profesor Jerzy Hausner powiedział kiedyś, że w Polsce władza potrafi jedynie administrować, ale nie umie zarządzać. Trafne. Zarządzanie wymaga strategii, a administrowanie - doraźnych rozwiązań, partyzantki, w której jesteśmy mistrzami. Dwa lata temu rząd ogłosił raport ''Polska 2030'', który dobrze pokazywał nasze problemy. Łącznie z problemem głównym, czyli wchodzeniem kraju w fazę dryfu rozwojowego. Raport zalecał, żeby wybrać nowy model rozwoju, który miałby charakter innowacyjno-inwestycyjny, wykorzystujący możliwość unowocześnienia kraju dzięki zwiększeniu inwestycji publicznych i funduszom europejskim. I co się dzieje z proponowanymi tam reformami i z autorem raportu Michałem Bonim? Koncepcja reform została wypchnięta ze struktur władzy, podobnie jak Boni. Polscy biznesmeni mówią w ankietach o kontaktach z korporacjami międzynarodowymi: ''To jak zderzenie mrówki ze słoniem''. Jeśli mają wytrzymać to starcie, potrzebują od państwa wsparcia. Sprawnych instytucji, które tworzyłyby regulacje wspierające gospodarkę, rozbudowywały gwarancje kredytowe lub dostarczały dobrze wykształconych pracowników. Wiele z tych rzeczy mogą organizować tylko instytucje publiczne i biznes zaczyna to rozumieć. Tylko dlaczego polski biznes nie widzi, że powinien na to sprawne państwo płacić porządne podatki? Płaci jedne z najniższych w Europie i jęczy, że to koszmarnie dużo. - Wielokrotnie się zastanawiałem, czy chciałbym obecnemu państwu powierzyć wyższe podatki. Otóż nie chciałbym, bo jest ono dalekie od standardów wiarygodności skandynawskiej czy niemieckiej. Podobnie myśli biznes. Popularność podejścia neoliberalnego w Polsce - zarówno wśród elit, jak i klasy średniej - bierze się między innymi z niesprawności instytucji państwa. Myślimy o państwie tak, jak biznes międzynarodowy myśli o rządzie Ukrainy. Dać im pieniądze, to wszystko przepadnie. W związku z tym ludzie są neoliberalni instynktownie. Żeby to zmienić, trzeba dać Polakom inne wzorce. Bez nich Polska rosłaby w siłę, a ludziom żyło dostatniej: ''Związki nie na Powązki'' Pokazać, że coś państwowego może dobrze działać. - Niech to będzie chociaż jedna rzecz. Najlepiej coś z zakresu usług publicznych - szpitale, kolej. Patrzcie: dofinansowaliśmy, wspólnie z podatków zadbaliśmy, mądrze zarządzamy i proszę, działa! Bardzo by nam się przydało takie doświadczenie, bo go w Polsce praktycznie nie znamy. Zawsze to, co państwowe, było byle jakie. Właściwie dlaczego mamy państwo dziadowskie? Bo niedofinansowane? - To nie jest główny powód. Kiedy przyjrzeć się państwom nowoczesnym i dobrze działającym, to widać pewną prawidłowość: dużą partycypację obywateli w rządzeniu. Władza w takich krajach nie uważa, że wie najlepiej, tylko pyta obywateli. Na przykład szeroko konsultuje zmiany i nie wprowadza ich po partyzancku. Tak samo jest w firmach. Te sprawnie zarządzane wiedzą, że wciąganie pracowników do procesów decyzyjnych pozwala uniknąć zasadniczych błędów. ''Konsultacje społeczne to zawracanie głowy. Przychodzi do urzędu banda wariatów, zadają głupie pytania i wszystko blokują'' - tak mi tłumaczył pewien samorządowiec. - Otóż to. To jest typowe podejście naszej władzy do aktywności obywatelskiej. W imię rzekomej sprawności i szybkości chce ona wszystko robić sama. Nie konsultuje decyzji albo traktuje te konsultacje niepoważnie, nie słucha. I w efekcie popełnia idiotyczne błędy. Mnie - naukowcowi angażującemu się w rozmaite projekty społeczne - państwo polskie na każdym kroku mówi, żebym się nie wtrącał. Trzeba przesłać ustawę do konsultacji? No to standardowa procedura jest taka, że w piątek po południu przychodzi mailem projekt rządowy z adnotacją, że w poniedziałek upływa termin konsultacji społecznych. I muszę ściągnąć ekspertów - często bardzo zapracowanych ludzi - w weekend, żeby się z nimi naradzić. Weźmy likwidację OFE. Ustawę pisano w pośpiechu, przepchnięto przez Sejm w szaleńczym tempie, a przecież robi to rząd, który urzęduje najdłużej ze wszystkich! Miał na to sześć lat! Pamiętam świetnie, że członkowie rady nadzorczej ZUS już kilka lat temu mówili, że trzeba coś zrobić z OFE. Ale kiedy przedstawiciele organizacji pracodawców pytali na rozmaitych spotkaniach z rządem, czy coś jest na rzeczy, to słyszeli: ''Tego nie dotykajmy, bo to bardzo trudny problem''. I tak sobie trwało. Niech się babcia nie denerwuje. - Tak. Zupełnie jak przy świątecznym stole, gdzie nie można porozmawiać na trudne tematy, żeby nie psuć atmosfery. Tyle że w normalnych rodzinach święta się kończą i jednak rozmawia się o problemach. A ja się rządowi specjalnie nie dziwię. Bo jak w końcu zaczął mówić o zmianach w OFE, to organizacje biznesu podniosły larum, że to będzie ''kradzież pieniędzy jak za Bieruta''. Jak w takiej atmosferze można rozmawiać? - Ma pan rację. Wokół OFE rozpętano histerię, tylko problem polega na tym, że to jest właśnie efekt odwlekania trudnej dyskusji. Sposób załatwiania większości spraw w Polsce taki właśnie jest. Przywództwo polityczne jest widziane w kategoriach personalnych. Mamy lidera, który nie informuje własnej partii, jakie ma koncepcje. Koalicjant - czyli PSL - dowiaduje się w trakcie exposé, jakie będą zmiany w rządzie i co rząd zamierza nowego zrobić. Taki styl pokazuje, że władza nie ma chęci włączenia szerszych grup społecznych do decydowania o państwie, skoro nawet koalicjanta nie potrafi do tego włączyć. I stąd te wszystkie nerwowe ruchy, bo co chwila jakieś środowisko jest czymś w Polsce zaskakiwane. Związki zawodowe odmawiają udziału w Komisji Trójstronnej z takich samych przyczyn, z jakich organizacje biznesu reagują tak przesadnie na zmiany w OFE. Czują się lekceważone. Żeby dialog społeczny mógł funkcjonować jako element rządzenia, trzeba poważnie traktować partnerów tego dialogu. Nieważne, co jest dobre, ważne, czy się opłaca: ''Uwolnić wodę z butelki'' Widzę to lekceważenie jako uczestnik Obywatelskiego Forum Legislacyjnego przy Fundacji Batorego. W liście do premiera Tuska zaproponowaliśmy, żeby zmienić regulamin pracy Rady Ministrów, wprowadzić obowiązek konsultacji na jak najwcześniejszym etapie przygotowywania ustawy. Chodziło nam o to, żeby nie wybuchały awantury wokół projektów, które wychodzą z Rady Ministrów. Władza się boi takich konsultacji, bo z góry zakłada, że wszyscy partnerzy dialogu - na przykład biznes albo związki zawodowe - chcą ciągnąć wyłącznie w swoją stronę i nie biorą pod uwagę dobra publicznego. Często nie biorą. - Sposób podejmowania decyzji w Polsce sugeruje coś całkiem odwrotnego: to właśnie organa władzy publicznej biorą pod uwagę wyłącznie bieżące interesy budżetu państwa, bo ''się nie domyka''. Jeśli ktoś w budżecie wpisał 1,5 mld zł wpływów z nowych radarów, to tym samym legitymizuje protesty przeciwko ich instalowaniu, bo pokazuje, że nie chodzi mu o bezpieczeństwo, tylko o kasę. To natychmiast rodzi bunt społeczny i nikt nie chce dyskutować o meritum. Takich spraw jest pełno. Weźmy ostatnie wybory parlamentarne. Czy ktoś wspominał, że zaraz po wyborach władza zechce podnieść wiek przechodzenia na emeryturę? Gigantyczna zmiana dotycząca milionów ludzi! Miesiąc po wyborach obywatele zostali zaszokowani, bo to nie było przedmiotem kampanii wyborczej. No, jeśli tak będziemy uprawiać politykę... Pan żartuje. Przecież by ich nie wybrali, podniesienie wieku emerytalnego to skrajnie niepopularna zmiana. - No i co z tego? Polityk jest od tego, żeby przekonywać do swoich racji. Jak nie umie, to niech nie kandyduje. Zgodnie z tym sposobem myślenia żadne istotne kwestie nie powinny być przedmiotem debaty w okresie kampanii wyborczej. I nie są. - Tak. Kampanie mają charakter zastępczy, dotyczą tematów drugorzędnych, a potem dziwimy się, że partie, które wygrywają wybory, wkrótce tracą poparcie społeczne. Dlaczego ta reforma była niepopularna? Między innymi dlatego, że nikt o niej nie rozmawiał. Wiadomo od lat, że to musimy zrobić - to nie było żadna tajemnica, bo demografia jest jedną z najbardziej przewidywalnych nauk. Solidna debata o podniesieniu wieku emerytalnego pozwoliłaby włączyć ekspertów, na przykład lekarzy, i zastanowić się wspólnie, jak rozbudować instytucje służby zdrowia, skoro ludzie mają dłużej być sprawni zawodowo. Można było się zastanowić, co zrobić, żeby było więcej ofert pracy dla ludzi po sześćdziesiątce. To wszystko są rzeczy trudne, ale możliwe do rozwiązania. I można było na koniec ludziom powiedzieć: proponujemy wam pakiet przemyślanych zmian. Ale władza nie chce słyszeć żadnych rad, bo z góry zakłada, że one będą głupie, uciążliwe i wprowadzą tylko zamęt. Kiedyś czytałem relację ze spotkania Margaret Thatcher z polskimi politykami w latach 90. Zapytała ich: ''Jakie macie poparcie dla waszej koncepcji reform?''. Nie wiedzieli. ''No to jak chcecie te reformy robić?''. Zaczęli jej tłumaczyć, że poparcie jest niewielkie i że lepiej o pewnych sprawach ludziom nie mówić, bo nie zrozumieją. A reformy są słuszne. Może były słuszne. - Może były. I co z tego? To jest dość typowa postawa polskich elit: ''Lepiej o tym nie mówmy, bo ludzie nie zrozumieją''. I stąd wiele kłopotów. Większość problemów, które jawią się dziś jako straszliwe dylematy bez wyjścia, to są rzeczy znane od lat. Tylko nie podjęto próby publicznej dyskusji. Napisaliście ten list do Tuska w sprawie regulaminu obrad rządu i co? - Standard. Zero odzewu przez cztery miesiące, aż pojawiła się sprawa ACTA, wybuchły protesty i wtedy przyszedł list z kancelarii premiera: ''Serdecznie zapraszamy na spotkanie''. Poszliśmy, wysłuchało nas aż dwóch członków rządu: ''Jesteśmy bardzo zainteresowani''. Pełna kurtuazja. Pogadaliście sobie i tyle. - No tak. Chociaż w tym wypadku stanęło nawet na obietnicy dalszych konsultacji i uwzględnienia niektórych postulatów. Bo co może robić akademik? Gadać. Tłumaczyć, że z moich analiz takich i siakich wynika to i to. ''Aha, no tak, tak''. I to jest reakcja władzy. Naukowcy gadają swoje dyrdymały, a my wiemy lepiej, jak rządzić. Tony Judt mówi tak: ''Wiele osób mieszka dziś na grodzonych osiedlach, w bogatych enklawach i nie czuje żadnej odpowiedzialności za społeczeństwo za bramą''. To pasuje do polskich bogatych? - Pasuje. Odpowiedzialność społeczna elit biznesowych sprowadza się do tego, żeby firma płaciła podatki i nie łamała prawa. To źle? - To okropnie mało. Zaraz po wojnie w społeczeństwach zachodnich wdrażających plan Marshalla takie zachowania elit biznesowych - odgradzanie się i egoizm - byłyby traktowane jako coś ohydnego. Bo zostały nastraszone. - Tak jest. Jak się nie podzielicie, będziecie mieli faszyzm. Albo komunizm. Dzisiaj na szczęście nie ma tego typu straszaka, ale okazuje się też, że mechanizmy korygowania złych zachowań dużej części środowisk gospodarczych są zbyt słabe. Solidarność? Jaka solidarność?: ''Dlaczego polscy bogacze nie chcą większych podatków''; ''Zaszyte kieszenie krezusów'' Da się najbogatszych Polaków przekonać do większej równości społecznej? - To trudne. Odniesieniem dla polskich elit są elity amerykańskie, gdzie ten punkt widzenia nie dominuje, mówiąc delikatnie. Republikanie są w stanie doprowadzić do krachu państwa i zablokować budżet tylko po to, żeby nie wprowadzić rozwiązań łagodzących nierówności w dostępie do służby zdrowia. Rozwiązań, które są standardem w Europie. Tony Judt, którego pan przywołał, zastanawiał się, jak to możliwe, że niezamożni Amerykanie głosują na partię, która pogorszy ich warunki materialne, bo obetnie program ''Obamacare''. To fascynujący problem, którego nie mogą dobrze wyjaśnić socjologowie amerykańscy. Najbogatsze elity zdołały tak nagiąć dyskurs publiczny w swoją stronę, że ludzie głosują wbrew własnym interesom. George W. Bush mówił: ''Są ludzie, których można mamić w nieskończoność. I na nich właśnie zamierzam się skoncentrować''. - W Polsce również mamy sytuację, że część elit powiela skrajnie indywidualistyczne myślenie, które nie służy większości, chociaż jest popularne w klasach średnich. Żeby się nadal rozwijać, a nie tylko żyć z inwestorów zagranicznych i pieniędzy UE, które po 2020 roku się skończą, musimy zacząć doceniać dobro wspólne. Wspólnotę. I to nie tylko narodową, ale też wspólnotę regionu, osiedla, szkoły i firmy. Tymczasem na uczelniach wciąż kształci się przyszłych menedżerów pod kątem indywidualnie definiowanego sukcesu. Wystarczy zajrzeć do programów nauczania. ''Inwestuj w siebie'' - to główne hasło. Nasz świat został zaprogramowany pod koniec lat 90. i trzeba się z tym wreszcie pożegnać jak ze starym, powolnym komputerem. Jestem przekonany, że to w końcu zrobimy, tylko lepiej za pięć lat niż za dziesięć. Bo jak za dziesięć, to kolejny milion ludzi może być za granicą i wtedy sobie porozmawiamy w klubie emerytów. *Krzysztof Jasiecki (1960) - ur. w 1960 r.; profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Bada kapitalizm w państwach posocjalistycznych, elity polityczne i gospodarcze, lobbing, zamożność i bogactwo, a także wybrane zagadnienia integracji Polski z Unią. Jego najnowsza książka to ''Kapitalizm po polsku. Między modernizacją a peryferiami Unii Europejskiej'' (2013) Wyborcza: http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,132749,15177742,Co_siedzi_w_glowie_polskiego_bogacza.html
    Stargard (79.184.15...) 23-04-2014 09:52
    4.
            Stargard (79.184.15...) 23-04-2014 09:52 - CTRL+C oraz CTRL+V - nie lepiej link wkleić, a nie męczyć czytelników...
    Karolina (85.128.10...) 23-04-2014 09:56
    5.
            ja tam widze że miasto jest ok i 65 % głosujących też tak mysli skoro z takim wynikem po raz trzeci sie wygrywa prawda? narzekają malkontenci którzy nawet do urn nie idą bo trzeba wstac od komputera a to za duży wysiłek
    cer (79.184.178...) 23-04-2014 10:00
    6.
            Którzy to radni sympatyzują z Wds? Proszę mi pokazać uchwałę która mówi o 15% wzroście za wodę oraz uchwałe blokującą... Edziu na kłamstwie to daleko nie zajedziesz. Co do ceny ciepła w Warszawie jest najtańsze w Polsce ze względu na ilość odbiorców i porównywanie Warszawy i Stargardu jest jak porównywanie ceny w hipermarkecie do cen ze sklepu osiedlowego. Co mozna sprawdzić u wujka Googla
    kłamliwy zart (95.51.124...) 23-04-2014 10:27
    7.
            O widzę nowy kandydat na radnego się już szykuje:)
    bareja (88.156.155...) 23-04-2014 11:17
    8.
            Mamy kilku specjalistów ( wiadomego ) kierunku medycyny, polecam ich usługi. Brak sukcesów prywatnych, zawodowych rodzi frustrację. Dużo wolnego czasu przekłada się na pisanie byle czego o byle czym aby napisać, nie ważne czy prawdę się napisze czy się kłami. Znajdą się tacy co kłamstwo ewidentne odbiorą za prawdę. Tak nie jest ! Wystarczy porównać rachunki jakie co miesiąc płacimy i sprawdzić kwoty. Niczym sie nie różnią. Jak chce się pisać to po pierwsze trzeba się na tematyce znać; po drugie pisać trzeba rzeczowo i merytorycznie, po trzecie tych bredni jakimi nas ten człowiek pasie od przeszło roku już nikt nie bierze na serio ! Kłamstwo goni kłamstwo !
    nie nawiedzonym (83.12.47...) 23-04-2014 13:11
    9.
            A kiedy nareszcie będzie jakaś Sygnalizacja Świetlna dla Pieszych na Rondzie łażą jak te Swięte Krowy a Rondo zapchane a z drugiej strony kolejka na dwóch Pasach aż za Wiadukt.Wystarczy taka dotykowa i po problemie
    zdenerwowany kierowca (79.184.204...) 23-04-2014 16:18
    10.
            nie nawiedzonym (83.12.47.)Jeśli podwyżka podatku od nieruchomości i gruntowego tudzież opłat za śmieci są kłamstwem, to gratuluję znajomości tematyki. Nic nie wnoszące do tematu krytykowanie, a raczej "krytykanctwo" świadczą o zupełnym dyletantyzmie osoby piszącej właśnie "byle co i o byle czym".
    joTes (79.184.97...) 23-04-2014 17:58
    11.
            Tekst można podsumować jednym słowem. Bełkot. W jednym zdaniu Pan marudzi, że rosną podatki, w drugim, że "brakuje pieniędzy dla dzieci, młodzieży, dorosłych i organizacji krzewiących sport, kulturę i rozsławiających Stargard". Zastanów się człowieku o co Ci chodzi. P.S. Pajora nie popieram.
    mrBlack (89.229.101...) 23-04-2014 18:07
    12.
            a ja uważam że Stargard idzie ku dobremu, na każdym kroku widać, że "coś" się robi, lepsze coś niż nic, a podwyżki nie tylko w naszym mieście, na tym polega gospodarka nic nie leci z nieba..
    jj (89.229.107...) 23-04-2014 21:09
    13.
            ad. 10 Kto ustala podatek gruntowy i od nieruchomości i jakim aktem; podaj proszę do publicznej wiadomości jak innych krytykujesz! Od 3 lat nie było zmian ceny wody i ścieków i jest to fakt , któremu najbardziej kłamliwe teksty nie są w stanie zaprzeczyć!
    n9o3 (195.191.163...) 23-04-2014 22:50
    14.
            Stargard będzie lepszy jak się zabroni wjazdu kmiotom z pyrzyc i okolicznych wiosek tej dziury.
    qpa (79.186.193...) 23-04-2014 22:51
    15.
            Polecam stronę: http://www.skyscrapercity.com/tags.php?tag=stargard Będziecie na bieżąco informowani o inwestycjach w naszym mieście.
    Stargard (83.11.159...) 24-04-2014 10:02
    16.
            ad.10 Jakoś zamilkłeś jak otrzymałeś pytania! Wysokość podatku gruntowego i nieruchomości określił w 2013 rok "cudowny" minister finansów Jan Vincent Rostowski, a gminy mają sie do tego rozporządzenia dostosować ( w Stargardzie wiosną 2013 roku uchwalono na radzie minimalną podwyżkę tych podatków ). Nieczystości ( śmieci ) to ten rząd PO + PSL wprowadził bubel ustawowy tzw. ustawę śmieciową, nie zapominajcie , że na cenę wywozu śmieci nie tylko wpływa cena tego wywozu, ale również nie jest bez znaczenia cena opłaty za składowisko oraz obowiązkowa opłata do kasy rządu , którą sobie uchwalił rzad tzw. opłata środowiskowa. Te trzy czynniki wpływają na cenę, a dezinformatorom przypomnę, że MPGK Stargard było najtańszym wyłonionym w przetargu usługodawcą, różnica nad Remondisem ze Szczecina wyniosła blisko 300 tys. co daje 40 % . Podwyżki wody i ścieków nie planowano i KŁAMSTWEM jest zatrzymanie jej . Polecam zaglądać na stronę www.stargard.pl / zakładka uchwały rady miasta i czytać ze zrozumieniem. Jak nie potraficie są w Stargardzie szkoły podstawowe dla dorosłych i możecie uzupełnić wiedzę nie nabytą lub jej brak z wtórnego analfabetyzmu !
    nie nawiedzonym (83.12.47...) 24-04-2014 15:12
    17.
            Polemika z kimś, kto wysyła do szkól zabierających głos nie po jego myśli, mija się z celem. Dzięki za wyjaśnienia, tylko co mnie szaraczka obchodzi kto i kiedy wydawał jakieś rozporządzenia? Dla mnie ważne jest ile kasy więcej co roku jest wyrywane z mojej kieszeni, a wpłacanej nie gdzie indziej jak właśnie do kasy Urzędu Miejskiego i chyba taka też była wymowa listu pana E.K....
    joTes (83.11.163...) 24-04-2014 15:35
    18.
            ad16 wyjasnił wszystko i to w bardzo klarowny sposób , 100 % racja, joTes proponuje nauczyć się czytac ze zrozumieniem
    ds (79.184.241...) 24-04-2014 18:42
    19.
            Znalezione na facebooku Dziennika Stargardzkiego Tomograf popsuty - Robimy ZRZUTKĘ Zaproponowaliśmy stargardzkim parlamentarzystom, władzom miasta i starostwa zbiórkę na zakup nowego tomografu. Kto przekaże swoje miesięczne uposażenie? Jako pierwszy zrzutkę zadeklarował senator Sławomir Preiss. Czy kasę dadzą Sławomir Pajor i Waldemar Gil i inni? Czytajcie we wtorkowym Dzienniku. By zastąpić popsutą popsute urządzenie potrzebne bagatelka 300 tys. zł. Udostępniajmy tą wiadomość. Może dorzucą się inni?
    mieszkaniec (78.88.157...) 26-04-2014 11:59
    20.
            Panie Kormański, cała Pana rodzina się od Pana odsunęła, znajomi, sąsiedzi. Pan ma jakieś neurologiczne zmiany w mózgu. Szczerze polecam udać się do jakiegoś psychiatry w Stargardzie możesz Pan iść do dr Stamirowskiego. Sprawa szanownego Pana Biega doprowadziła Pana na stargardzkie dno! Psychiatra tylko Panu pomoże idz Pan puki nie jest za późno bo jak tak dalej pójdzie to sami Pana zabiorą w białym kaftanie.
    Znajomy Pana Syna (81.190.39...) 27-04-2014 23:34
    21.
            Ale "jaja" artykuły p. Edzia który ma żółte papiery publikuje MM Stargard, takim ludziom "wszystko wolno" dlatego Panie Edwardzie przebaczamy i nie musi Pan prosić o przebaczenie.
    Stargard (79.184.100...) 28-04-2014 11:09
    22.
            mieszkaniec (78.88.157...) 26-04-2014 11:59 Senator do wszystkiego sie dokłada, nawet bierze udział w aukcjach za które nie płaci, wszystko "załatwai" a jak załatwia to łamie prawo. Przestań siebie błaźnić i wychwalać nieroba na ciepłym stołeczku. Poczekamy jak straci stołeczek ilu ludzi poda jemu rękę ?
    n903 (195.191.163...) 28-04-2014 22:48
    23.
            Z facebooka dziennika redaktor naczelny jednoczesnie radny platformy obywatelskiej w Nowogardzie rezygnuje ponoc ze wszystkich diet radnego do konca kadencji. Ponoc rezygnuje rownie z pensji naczelnego w Dzienniku. Taka ofiara tylko w dzienniku. Ale wzrosnie sprzedaz fej gazetki...
    pajace (5.172.252...) 28-04-2014 23:58
    24.
            a cala polska jest wesola byl przewrut to mamy wesolo i jest dobrze
    wesoly (37.47.245...) 18-05-2014 17:32
    25.
            jedynym rozwiązaniem aby wyjść z marazmu jest wyprowadzka z tego syfiastego miasta pełnego nepotyzmu . Miasta dla kolegów ...
    domino (89.229.66...) 20-05-2014 10:20
    26.
            to sie wyprowadzaj i to czym prędzej nie potrzeba tu niegościnnych ludzi którzy malkontenty som
    nie anty (79.184.95...) 27-05-2014 11:02
    Dodanie opinii jest jednoznaczne z zatwierdzeniem regulaminu
    Autor:
    Dodanie wiadomości jest jednoznaczne z zatwierdzeniem regulaminu
    Autor:
       Polecane przez INFO
    baner_5_1570135131.jpgbaner_8_1658156824.jpgbaner_9_1570642654.jpgbaner_10_1570145489.jpgbaner_13_1587714979.jpgbaner_21_1672648553.jpgbaner_28_1677653215.jpgbaner_30_1680645093.jpgbaner_31_1695228839.pngbaner_32_1708625514.jpgbaner_33_1708625553.jpg
    Copyright © Regionalny Informator Internetowy
    info..pl M. Cywka
    Robotnicza 9b
    73-110 Stargard
    tel. +48 609 804 424 / 91 578 42 10
    e-mail: info.wiadomosci@gmail.com