Wspominali Grzegorza Grzyba, jedli lody, pączki, pili colę i słuchali muzyki
W piątą rocznicę śmierci Grzegorza Grzyba, pochodzącego ze Stargardu perkusisty, odbył się I Festiwal Pod Gwiazdami.
Ilość wyświetleń: 1077
W minioną niedzielę minęło dokładnie 5 lat od tragicznego wypadku w stolicy, gdzie pod kołami auta zginął Grzegorz Grzyb, muzyk pochodzący ze Stargardu. Jemu poświęcono koncert, który zorganizowano w Teatrze Letnim.
Po południu przyjaciele artysty, w tym członkowie Stargardzkiego Towarzystwa Cyklistów spotkali się przy jego grobie na starym cmentarzu komunalnym. Tam oddali mu hołd, złożyli kwiaty, zapalili znicze. Potem peleton rowerzystów z STC pojechał do Teatru Letniego, gdzie odbył się wieczór wspomnień z udziałem publiczności. I Festiwal Pod Gwiazdami. Pamięci Perkiego w 5. rocznicę śmierci artysty otworzyła dyrektor Stargardzkiego Centrum Kultury.
- Dziś gramy dla Perkiego, tak go nazywano - mówiła Joanna Tomczak. - Nie znałam go osobiście, ale wiem, że był wspaniałym człowiekiem i wybitnym muzykiem.
Grzegorza Grzyba wspominano muzyką i opowieściami o tym jaki był, co lubił, cytowano jego powiedzenia, puszczano fragmenty wywiadów, w których opowiadał o swoich dwu pasjach; muzyce i kolarstwie.
Jako pierwsza na scenie stanęła gitarzystka jazzowa Krzysia Górniak z zespołem, która z Grzegorzem Grzybem występowała wiele lat, nagrała z nim płytę. W wykonaniu Krzysia Górniak Quartet można było posłuchać jazzowych utworów w nowoczesnych aranżacjach. A także wspomnień o muzyku ze Stargardu.
- Zaczęliśmy tak na dobre współpracować 3-4 lata przed jego śmiercią - opowiadała w Teatrze Letnim Krzysia Górniak, gitarzystka. - Wcześniej przychodził do nas uczyć mojego brata grać na gitarze. Często u nas bywał, mama robiła nam wszystkim obiady, Grzesiek przychodził, zjadał i szedł dalej. I tak się znaliśmy od tamtego czasu. Potem zaczęliśmy wspólnie koncertować.
Grzegorz Grzyb był nie tylko muzykiem, ale też zapalonym kolarzem. Gdy wyjechał ze Stargardu, trenował z klubami w Warszawie.
- Poznałem go na Rondzie Babka pod koniec lat 90., miał wtedy dwadzieścia kilka lat - opowiadał Bogdan Banaszek, kolarz ze stolicy, który przyjechał na niedzielny koncert z żoną. - Wyróżniał się na tle innych, miał dwa metry wzrostu. Takiego dużego kolarza to Polska chyba nigdy nie widziała. Ale serce miał gołębie. Był moim przyjacielem. Nie było tygodnia byśmy nie mieli ze sobą kontaktu. Żona czasami bywała zazdrosna, że gadam więcej z Grzegorzem niż z nią. On miał dziesiątki przyjaciół, wszyscy go lubili. Był świetnym muzykiem i kolarzem. Był naprawdę wyjątkowy.
W 5. rocznicę śmierci artysty na Rondzie Babka w Warszawie (dziś to Rondo Zgrupowania AK "Radosław") o godz. 10.09 ponad 200 kolarzy zebrało się, by oddać cześć Grzegorzowi Grzybowi.
Z zawodu był ślusarzem - spawaczem.
- Nie miałem czasu na dalszą naukę, zawsze chciałem grać na bębnach albo być kolarzem - opowiadał w jednym z kilku nagrań puszczanych w parku Chrobrego. - Na rowerze zacząłem jeździć gdy miałem 14 lat. Na temat kolarstwa wiedziałem bardzo dużo. Ojciec mi o tej dyscyplinie bardzo dużo opowiadał. Uczyłem się słabo, bywało, że wagarowałem. Realizowałem jednak to, co mnie najbardziej kręciło, czyli kolarstwo i bębny.
Wspomnieniowy wieczór w Teatrze Letnim prowadził Piotr Chmielewski ze Stargardzkiego Towarzystwa Cyklistów (na zdj. z lewej).
- Grzegorz powiedział mi kiedyś, że zamierza wrócić do Stargardu na stałe, ale nie zdążył tego zrobić - opowiadał Piotr Chmielewski. - Pamiętam, że dzień przed śmiercią wrócił z grania z zespołem Laboratorium z Łotwy. Zadzwonił do mnie wieczorem, powiedział, że z rana robi trening i przyjeżdża do mnie. Ale tego dnia zginął.
W Teatrze Letnim wystąpił również zespół KaWuŚ, z którym Grzegorz Grzyb także grał w zespole. Na scenie wystąpili: Norbert Śliwa, Tomasz Grabowy, Michał Koniarski, Irena Kiełbasińska, Przemysław Czaplicki, Aleksandra Kruczek oraz Mateusz Śliwa, stypendysta prezydenta Stargardu, który grał na perkusji, która niegdyś należała do śp. artysty.
- Grzegorz nigdy nie powiedział źle o drugim człowieku, on nigdy nie plotkował - mówił Norbert Śliwa z zespołu KaWuŚ (z prawej na zdj. wyżej).
Uczestnicy koncertu mogli w niedzielę częstować się do woli lodami, pączkami i colą. Poza muzyką, zaserwowano im wszystko to, co Grzegorz Grzyb lubił najbardziej.
- Po treningu potrafił zjeść nawet siedem pączków i popić je colą - mówił Piotr Chmielewski, przyjaciel perkusisty. - Jazda z Grześkiem była czymś wyjątkowym. Na wyścigach budził respekt, wszyscy wiedzieli co się wtedy wykona. Grzesiek był koniem, tak go zwaliśmy. Jeśli zapowiadał się na trening to były i radość i smutek, bo nie każdy dotrwał ten trening z nim do końca. On się tym bawił. Jego prędkość treningowa wynosiła 38-39 km/h. Potrafił się czasem do nas odwracać mówiąc "A co wy dziewczyny po bułki jedziecie?" Nie jest łatwo łączyć dwie pasje. On je obie znakomicie potrafił pogodzić.
Niedzielne wydarzenie zostało dofinansowane ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Koncertom towarzyszyła wystawa fotografii.
Zobacz też nasz filmik z Teatru Letniego. Pozostałe znajdziesz na profilu fejsbukowym RII.