Przyszedł na świat i… kłopot z chrztem. Była to jego Tajemnica Pierwsza. Bolesna. Proboszcz odmówił konsekrowania berbecia, ponieważ zamiast zażywać związku chwalebnego, „[jego] rodzice siedzieli na kupie”. Andzia, babcia Pawełka, niewiasta wielce bogobojna, naciskała na córkę, żeby podchodząc do spowiedzi drugi raz, przemilczała przygodę, iż wydała się za faceta z odrzutu. Z powodu odmowy rozgrzeszenia, mamusia Pawełka rozbeczała się przed kościołem oo. Bernardynów. Zarośnięty niczym kolejarz o. Robert, rozparty w konfesjonale, odwoływał się do litery prawa kanonicznego. Uchwalone ewangeliczne dogmaty wiary, upewniał ofiarę, wytyczają drogę ku zbawieniu. Tymczasem osesek, pozbawiony wyboru w swojej sprawie, w sytuacji gdy chrztu nie dostąpi, ani chybi narażony będzie na męki piekielne. Nie szkodzi, że nie miał o tym pojęcia, takie będą sankcje i już!
Drugi pleban w innym kościele o szczegóły nie pytał, ochrzcił dzieciaka. Do komunii Pawełek posłany został w wypożyczonym kostiumie starszego kolegi z sąsiedztwa, oraz z jego ledwie nadpaloną świecą w dłoni. Przystępując ze ściągawką do pierwszej spowiedzi, a okazało się że ostatniej, obawiał się, czy aby o czymś nie zapomniał. Na kartce spisał występki: pluł i kłamał, poszczypywał blondyneczki. Gotówkę cioci Heleny, świątobliwej matki czworga dziatek spod Gniezna, zaraz po uroczystym obiedzie przepuścił z kolegami na mleczne krówki w cukierni na Starym Rynku.
Po tych zajściach parafialnej sali katechetycznej nie odwiedzał. Bardziej rajcowały go klocki Lego, którym poświęcał senne myśli i resztkę sił na jawie. W liceum, zamiast z innymi chciwie łowić uchem kościelne nauki wikarego, wystawał przy oknie na korytarzu zaczytując się Maxem Weberem, niemieckim religioznawcą zresztą. Etyki w ogólniaku nie nauczano, choć dyrekcja wychodziła ze skóry, żeby alternatywa moralna w szacownych murach jako przedmiot zaistniała. Przyznać trzeba, że prywatnie ks. Darek lubił z dojrzewającym Pawłem rozmawiać, szczególnie, gdy usłyszał, że być może Bóg jest, ale gdzieś sobie poszedł. Nie interesuje się ludźmi, stąd - objaśnił kaznodzieję - na Ziemi nieprawość, występki i grzech.
Niesiony afektem Paweł ożenił się z rozwódką. W nowej konstelacji ustrojowej ich córka szła jak burza. Latorośl nie miała kłopotów ani z chrztem, ani z komunią, ani z bierzmowaniem. W owym czasie wszystkie te bachanalia z dnia na dzień urastały do wydarzeń rodzinnych, na miarę ślubu bądź pogrzebu. Wybijająca się na młodocianą samodzielność dziewczynka usłyszała jednak przestrogę uważnego duszpasterza: „rodzice żyją na kocią łapę?”. Wtedy to, zapowiadający się na humanistę Paweł, dowiedział się, że agitujący za prawością wiary duszpasterz ścigany jest z powodu zasadniczych nadużyć: wobec państwa i bliźniego swego też. Nie tylko oszustwa materialne w rozmiarach prokuratorskich, także zalecane przezeń wartości sromotnie wystawił na próbę.
Paweł kończył studia techniczne. Jeden z mentorów radził mu, żeby zmienił zainteresowania: „z pana nigdy nie będzie inżynier”. Paweł proroctwem się nie przejął, niemniej w chwili radosnej zwątpił. Sprzątaczka, obserwująca od z górą godziny sterczącego na korytarzu kandydata do dyplomu, zapewniła go: „proszę pana, nikomu jeszcze po długim wystawaniu przed drzwiami nie udało się zaliczyć egzaminu”. Okazało się, że komisja biła się z myślami, wahając się z ogłoszeniem werdyktu. Paweł na bank zasługiwał na „sześć”, ale noty „sześć” nie ma - niestety, musi wystarczyć „pięć”. Praca dyplomowa abiturienta na poziomie doktoratu na fachowcach zrobiła ogromne wrażenie, surowym mężom odbierała dech. Taki był efekt zmagań z ploterem, który nocami przez trzy miesiące na ogromne papierowe płaszczyzny nanosił nierzeczywiste wręcz szczegóły.
Jesiennego wieczora Paweł wyszedł z labradorem na spacer. Przypadkowo przed domem, Bóg tak chciał, spotkał człowieka z psem. Nieznajomy od papierosa namówił Pawła do odwiedzenia RPA. Pojechał. Nad Oceanem Indyjskim znalazł szansę wzrostu zawodowego, awansu materialnego i prestiżu społecznego. Doznał satysfakcji osobistej i uznania szefów wielkiej globalnej firmy.
Rzecz w tym, że gdyby Pawełek poświecił się ministranturze, trwoniąc czas na różańcu, nie zaznałby szczęśliwości z tytułu odkryć technicznych, akceptacji środowisk opiniotwórczych i materialnego (żaden wstyd) powodzenia. Poza tym, bez Bożego wsparcia Paweł niezachwianie zachowuje postawę człowieka przyzwoitego.