Oferta gastronomiczna nadbałtyckich miejscowości przez ostatnich kilkanaście lat uległa dużym zmianom. Ktoś, kto nie zwykł jeździć nad polskie morze co rok, może być mile zaskoczony.
Kiedy z wakacyjnej mapy wybrzeża zaczęły znikać ośrodki wczasowe wyposażone we własne stołówki, obok obowiązkowych smażalni ryb znaleźć można było jedynie jadłodajnie oferujące tradycyjne dania polskiej kuchni, czyli zupę pomidorową i kotleta schabowego z ziemniakami, w najlepszym razie – pierogi. Chcąc urozmaić menu podczas wakacji, trzeba było przyrządzać je samodzielnie. Ceny w sklepach były przy tym tak wysokie, że normą było zabieranie z domu konserw i półproduktów do gotowania posiłków na miejscu. Przy dłuższych urlopach opłacało się zrobić w trakcie wyprawę po jedzenie – Szczecin czy Gdańsk stanowiły (przynajmniej dla zmotoryzowanych) częsty cel wycieczek połączonych z odnawianiem wakacyjnych zapasów.
W drugiej dekadzie XIX wieku ceny nad polskim morzem wciąż są nieco wyższe niż w centrum kraju, ale nikt nie musi już troszczyć się o wyżywienie, wybierając się na dłuższy urlop. Po okresie zawrotnej popularności barów szybkiej obsługi, których ograniczona oferta wciąż zachęcała do wypraw z solidnymi zapasami, nad Bałtykiem rozkwitają restauracje serwujące dania kuchni z różnych zakątków świata. Oczywiście wciąż można rozkoszować się smakiem świeżych ryb w licznych smażalniach (pojawiły się również wędzarnie!), ale istnieją ponadto lokale oferujące dania lubianej przez Polaków kuchni włoskiej czy azjatyckiej.
Bez trudu także można zrobić zakupy spożywcze w przystępnych cenach. W większych miejscowościach swoje sklepy otwierają znane sieci marketów, więc zabieranie z sobą nad morze pokaźnej wałówki stało się całkowicie zbędne. Turyści zaopatrzają się chętnie w świeże pieczywo czy kiełbasę na wieczornego grilla z sąsiadami. Zwykle nie tracą cennego na urlopie czasu na przyrządzanie obiadów. Czerpią z jedzenia jeszcze jedną wakacyjną przyjemność, nie troszcząc się o jego przygotowanie.